Limonkowe, wzniosłe myśli
Dziś wyjątkowo nie
zacznę od limonkowej materii, ale od strawy dla ducha.
Nie wiadomo, kiedy uderzy w nas piorun, nawet ten książkowy,
który w przeciwieństwie do zjawiska atmosferycznego nie zostawia po sobie
spalenizny, tylko rozwiązuje supły i daje kopa do działania.
Takiego kopa
dostałam od Szymona Hołowni książką „36
i 6 sposobów na to, jak uniknąć życiowej gorączki”. Zanim zacznę pisać o „ładunkach”
zawartych w tej książce, taka mała dygresja.
Dygresja:
Na moim blogu rzadko poruszam temat wiary, z delikatności,
ale też z obawy, że narażę się na szydercze komentarze jakie padają, gdy jakaś
sławna osoba mówi o nawróceniu.
Nie jestem sławna, a owo nawrócenie nastąpiło u mnie w wieku
23 lat, a trwa 18 (Alleluja!), więc jestem chyba wiarygodna;).
Nie wyrosłam na gruncie katolickim jeśli chodzi o rodzinę
(owszem, święcenie jaj i wyganianie co niedziela do kościoła było, 12 potraw
wigilijnych też – tak na sucho, bo bez miłości), więc wszyscy myśleli, że
zwariowałam.
No bo jak to, wcześniej naigrywałam się z Kościoła,
imprezowałam na całego i nagle zaczynam mówić o Bogu.
Zmieniłam się nie
tylko duchowo, ale i fizycznie (przestałam farbować się na czarno, a ściślej
zgoliłam łeb, by przypomnieć sobie jakie mam naturalne włosy); nie zapomnę gdy
po paru latach spotkałam osobę, która być może znała mnie ze „starego” życia i
ona powiedziała mi, że jestem do kogoś podobna, ale to na pewno „nie ta osoba”, bo ludzie się tak nie
zmieniają.
Zmieniają.
I tu posłużę się
banałem: odtąd byłam szczęśliwa, co nie znaczy, że wszystko działo się po mojej
myśli i zaczęłam żyć jak pączek w maśle.
Najpierw musiałam poukładać relacje z najbliższymi i wiele
się nauczyć (ta nauka trwa do dziś).
Ukończyłam 5 letnie studia teologiczne we Wrocławiu, chociaż
wielu się sprzeciwiało: „Co będziesz po tym mieć? Marnujesz swój talent! Jak ty
sobie poradzisz! Itd.”
Wyjechałam i nie
żałuję, chociażby dlatego, że poznałam tam mojego męża i jak mówią moje dzieci „Mamę
trafiła strzała Kowalskiego (dla niewtajemniczonych – Pingwiny z Madagaskaru)” i pozamiatane.
Po co o tym piszę?
Nie wiem;)))
A tak, już wiem, no bo to nie jest tak, że uwierzysz i już
jest wspaniale na wieki wieków amen. Trzeba ciągle pracować na sobą i uważać by
nie popaść w rutynę, samozadowolenie.
Co mi w tym pomaga?
Min. Książki teologiczne. Uwielbiam! Nie wszystkie - nie cierpię
„napuszonych” mów.
A owa książka
Szymona Hołowni dokonała rewolucji w moim myśleniu, sercu.
Powróciłam do czytania Biblii, 12 prawd wiary, 10 przykazań,
8 błogosławieństw itd. czytać na „nowo”, czyli odnosić do współczesności, a
przyznam się, że dawno już nie zawracałam sobie katechizmem głowy.
„ Przepraszam, ale nie mogę się powstrzymać: jasne, że
ksiądz biskup czasami przysmęci, ojciec dyrektor irytuje, a kolejna zbiórka na
parapet do plebanii pcha człowieka w ciężkie nerwy. Ale czy jest sens
zatrzymywać się takich bzdetach choć na pół sekundy, jeśli ktoś pozwala nam ot
tak, bez żadnych warunków, dopuszczeń i zaświadczeń zanurzyć się w tak kosmicznie
nieprawdopodobnej tajemnicy?”
Prawie co stronę, czułam się jakbym dostawała młotkiem w łeb
i jeszcze czuła się z tego powodu szczęśliwa.
Ogromne wrażenie zrobił na mnie rozdział dotyczący 7
przykazania „Nie kradnij”.
Co to znaczy w dzisiejszym świecie? Jeśli nie ukradnę komuś
auta jest ok.?
Nigdy nie zastanawiałam się nad obecnym kultem wolnego rynku
i pieniądza, i że to zabija ludzi. Że spadek giełdy jest ważniejszym newsem od
śmierci bezdomnego.
Kościół mówi, że istnieje coś takiego jak powszechne
przeznaczenie dóbr. Czyli wszystko co mamy jest wspólne, a my zarządzamy tą
własnością.
Co by się zgadzało, wszakże do grobu nic nie weźmiemy.
Nie weźmiemy też dwóch szaf modnych ciuchów.
„Sam Jezus nie był w tej sprawie tak kategoryczny, jak Jego
późniejsi uczniowie. Mówił, że jeśli masz dwa płaszcze, jeden powinieneś oddać
temu, który nie ma żadnego. Święci bywali bardziej dosadni: jeśli masz dwie
kurtki, a wiesz, że ktoś nie ma żadnej, to znaczy, że ukradłeś mu kurtkę.
Złamałeś siódme przykazanie, jesteś więc złodziejem. Poprawka: jestem więc
złodziejem.”
Te słowa nie dają mi
spokoju. Czy to znaczy, że mam mieć jeden płaszcz?
Może o to żeby nie mieć o ten jeden za dużo. A to się chyba
wie, kiedy następuje ten przesyt.
Przeczytałam to w momencie kiedy „nażarłam się” zakupami
ciuchowymi. Kiedy poczułam, że przekraczam tę granicę tego co zbyteczne.
Może tak popularny minimalizm nie polega na posiadaniu
konkretnej liczby ubrań (najlepiej czarno – białych), tak by nam było
wygodniej. Ale po to, by więcej dawać innym.
Uważam, że powinnam cieszyć się tym co piękne, od czasu do
czasu kupić piękny obrus, puchaty dywan, ramkę na zdjęcie, sobie ładną
bieliznę, szminkę.
To kiedy przestać?
Wtedy kiedy nie ma już w tym radości, tylko irytacja i
zmęczenie (a może i rywalizacja).
Szymon zwrócił też
uwagę na tragedię w Dhace z 2013 r., kiedy to zginęło 1130 osób produkujących
ubrania dla takich firm jak Benetton, Mango, Walmart.
Czytałam o tym na blogu Michała Zaczyńskiego (to jedyny dziennikarz
zajmujący się modą, którego wrażliwość dotyka niesprawiedliwość, nadużycia odnośnie
godności ludzkiej, zdarzające się w tej branży) i pomyślałam „co ja mogę?”.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że mogę.
Nie inwestować kasy w korporacje odzieżowe, które są nie
fair, np. kupić sukienkę na wesele w sh, a zaoszczędzone pieniądze dać na
szczytny cel…
Cały czas się nad tym zastanawiam. Podobają mi się ciuchy z H&M, Zary. No właśnie…
Zwierzyłam się pewnej osobie, która tu zagląda, że planuję
post „teologiczny”, ale nie wiem czy to wypada okraszać go swoją osobą, która
wygina się w fatałaszkach.
Uspokoiła mnie, że nie widzi sprzeczności – jestem wszakże
człowiekiem, a to psyche i soma.
Więc jak widzicie,
nie w purpurze dzisiaj, a w limonce – spódnicy, która rozwesela:).
Do tego koszulka od Ł. Jemioła, którą wygrałam w jakimś
konkursie chyba z 4 lata temu – ja widać trzyma się nieźle.
Zdjęcia robiły mi dzieci:).
Chciałam Wam na koniec polecić film - dokument „Jiro śni osushi”(jak klikniesz przeczytasz fajną recenzję). Po obejrzeniu tego dokumentu
zrozumiałam czym jest minimalizm, pasja i prawdziwy sukces.
A tak całkiem na koniec zapraszam Was do odwiedzenia strony
Fundacji Kasisi, którą zajmuje się Szymon Hołownia. Można duchowo lub
materialnie zaadoptować dziecko, wspomóc spiżarnię i nakarmić dzieci
(konkretnie jest napisane co ile kosztuje).
Moja rodzina się powiększyła, może Wasza też się powiększy?
To dobra myśl na weekendJ
Buziaki:*
Migotka pozdrawia;)
Brak komentarzy pod tym postem daje do myślenia...
OdpowiedzUsuńPani Magdo, to ciekawe,jaki temat Pani poruszyła. JAk jest to dla Pani ważne i ważne dla osób,które czytają Pani bloga.Ja też nie chcę wywoływać teologicznych dyskusji. Wychowałam sie w katolickiej rodzinie,jednak kiedyś cos w moim życiu pękło i do dziś nie wierzę, nie praktykuję. dla niektórych moje życie jest jałowe,bez sensu,dziwne?.I nie potrafią zrozumieć dlaczego nie chce ochrzcić dzieci "dla świętego spokoju". Nie oceniam nikogo. Szanujmy sie nawzajem.Szanujmy osoby wierzące,ze dostąpiły łask Ducha Św. Szanujmy osoby innego wyznania i osoby niewierzące. Osobiście zazdroszczę osobą,takim jak Pani, "nawróconym", bo to z pewnością nadaje życiu innych barw. Może...może kiedyś będzie mi dane czegoś podobnego doświadczyć :)
Migotka podobna jest do kota moich rodziców,który uwielbia polować na motyle :)
Limonkowa stylizacja bardzo bardzo mi się podoba :)
Wszystkiego dobrego życzę i pozdrawiam :D
Przewidywałam pod tym postem brak komentarzy, a tu taka niespodzianka:)
UsuńTo prawda, życie z Bogiem jest "na pełnej petardzie" jak to określał ks. Kaczkowski (o jego książkach też chciałam napisać, ale z powodu jego śmierci wolę z tym poczekać), a to dlatego, że czujesz się kochany.
"Nie przyszedłem pana nawracać" - dlatego też wcześniej o tym nie pisałam i chyba będzie to jedyny post (jak dla mnie osobisty po prostu).
Migotka uwielbia polować na tłuste myszy, nornice i niestety ptaki.
Dziękuję za komentarz i ściskam :*
Piękny, mądry i osobisty post Magdo! Zaciekawiłeś mnie książą Szymona i fundacją. Już od dlyższego czasu czuje potrzebę pogłębiania wiary, bo czuje, że w moim życiu codziennym za mało jest Boga, ale mało z tego odczucia wynika. Nigdy nie odeszłam daleko od Kościoła, ale nie ma we mnie tego żaru. Jedna z moich dyplomantek napisała na stronie z podziękowaniami w swojej pracy magisterskiej "podziękowanie" dla Pana Boga co bardzo mnie poruszyło, bo wcześniej żadna z osób, których pracami się opiekowałam czegoś takiego nie zrobiła ( a będzie ich ponad 30). stylówka bardzo mi się podoba :-) pozdrawiam wyjątkowo z Polanicy :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję - więc warto było się odsłonić:)
UsuńDyplomatka - odważna dziewczyna;)
Polanica - to blisko - w takim razie buziaki szybko dolecą :*
Ależ ja się cieszę, że poruszyłaś ten temat <3 Od wczoraj do rysowania oglądam Langustę na Palmie - kanał na YouTube Ojca Adama Szustaka. I to nieprawdopodobnie magiczne jak wiele smutków i trosk mi jakoś odeszło.
OdpowiedzUsuńPięknie wyglądasz Kochana<3
L.
A właśnie wczoraj przy strzyżeniu, znajoma mi opowiadała o Adamie Szustaku, więc czuję się zobligowana do poznania tej postaci:)
UsuńDzięki Lolku:*
Magdulcu, zacieszam się, że napisałaś ten post, bo jest tak jak przypuszczałam: piszesz o swojej wierze w sposób wrażliwy, głęboki, radosny, a przede wszystkim nienachalny - na palcach jednej ręki mogę policzyć osoby, które tak potrafią. Pewnie Cię zaskoczę, jeśli napiszę, że zupełnie nie po drodze mi z Kościołem katolickim, w ogóle nie po drodze mi z żadną religią, za to z wiarą - owszem. Wierzę w jakąś Siłę, w jakiś Absolut-Akumulator:), do którego się podłączam i dzięki temu, mimo przeciwności i niepomyślnych wiatrów, udaje mi się przetrwać wszystko. Jestem dużo bardziej szczęśliwa jeśli na drodze ja vs. Absolut nie stoi nic, w czym maczałby ręce inny człowiek. Przez te wszystkie lata uczęszczania do kościoła, kiedy przychodził moment uderzania się w piersi i wypowiadania słów "Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina" zastanawiałam się jakaż to moja wina (wiem, że to wszystko symbolika, ale przestała chyba do mnie przemawiać) i dlaczego to wszystko takie straszne i ponure, no i doszłam do wniosku, że ja tak nie chcę i nabrałam przekonania, że od tego "nie-chcenia" piekło mnie raczej nie pochłonie. Poza tym przestało mi się podobać miejsce, które Kościół wskazuje kobiecie. Reasumując: paradoksem całej tej sytuacji jest to, że stałam się człowiekiem o wiele bardziej uduchowionym, otwartym i wrażliwym na czyjeś cierpienie i krzywdę niż kiedykolwiek przedtem. Dzięki temu, że tak to sobie wszystko poukładałam mogę rozumieć podejście do wiary Twoje i mojej Mamy, która też jest praktykującą katoliczką i twierdzi, że idzie do kościoła na mszę po to, żeby pomedytować i nie słucha w ogóle co mówi ksiądz:). Mimo że nie praktykuję żadnej religii, to dziwne, ale najczęściej czytuję Tygodnik Powszechny, obchodzi mnie to, co pisze ks. Boniecki i bardzo go podziwiam, "teologiczne" poczucie humoru Hołowni i charyzma ks. Kaczkowskiego - przyciągają jak magnes, nawet takiego kogoś, kto pożegnał się z Kościołem, przynajmniej do czasu, gdy jego kondycja nie ulegnie zmianie. Bardzo podoba mi się w tym wszystkim Twoja świadomość i to, że Twoja wiara pozwala Ci pracować nad sobą, aby być lepszą od siebie samej z wczoraj - przynajmniej ja to tak rozumiem. A jeszcze gdy przyodziejesz tą swoją nienaganną somę w taką piękną limonkową spódnicę, to wychodzi obraz człowieka szczęśliwego. I tak trzymaj. Ściskam mocno:*
OdpowiedzUsuńP.S. Migotka jest boska - Gruby wpatrywał się w nią oczami jelonka Bambi, a potem orał pazurami kanapę, więc chyba mu się spodobała :D
UsuńE tam, w ogóle mnie nie zaskoczyłaś - na swojej drodze spotykam różnych ludzi, którzy starają się jakoś "poukładać" z Absolutem, no i super.
UsuńTeż nie podoba mi się miejsce kobiety w kościele, a jak słyszę, że mam być jak Maryja, to doznaję dreszczy, bo kojarzy mi się ze staniem z boku i nadstawianiem karku. Poza tym ten kult "matki Polki", jakby rozrodczość była drogą do świętości. A gdzie miejsce dla innych kobiet - bez męża, kochających swoją pracę karierowiczek, pewnych siebie i zadbanych?
Uwielbiam Joyce Meyer (można obejrzeć na YT), charyzmatyczkę - amerykańską pastor i kaznodziejkę.
Jezus miał świetny stosunek do kobiet; nie bał się ich, rozmawiał z nimi, bronił je i po zmartwychwstaniu jako pierwszej ukazał się kobiecie. I tego się trzymam;).
Bonieckiego też lubię:)
Dziękuję za wyważony i mądry komentarz - wiedziałam, że taki od ciebie będzie:).
A Migotka jest u nas nazywana piękną, więc nie dziwię się Pumisiowi - Foczce;)
Wielki buziol:*
A ja dziękuję Ci za ten post:) Podejrzewam, że gdyby Maryja miała taką możliwość, to zjawiłaby się tutaj we własnej osobie, walnęła pięścią w stół i zrobiła porządek z przylepionym jej przez średniowieczne kościelne dogmaty wizerunkiem. A Jezus? Ehh... niejeden wieczór chciałabym z nim przegadać (i z Bigiem Lebowskim też :D), póki co czasem gadam w ciszę - kto wie, może ta cisza do mnie mówi i kiedyś, kiedy wystarczająco się wsłucham, to coś usłyszę? :*
OdpowiedzUsuńBardzo lubię podskórną (? jeśli można tak to wyrazić) duchowość Twojego bloga i Twoje poszukiwania. Wspaniale, że je notujesz i się dzielisz ze światem ;) Stylizacje oglądam, nie zawsze rozumiem, bo całkiem nie "moje" ;), ale ogromnie! lubię To miejsce w internecie, za różnorodność i bogactwo jakie odsłaniasz :-) Duchowość przeczuwałam od dawna, kto wierzy - zauważy drobne, subtelne wskazówki ;) Dziękuję za odsłonięcie, świadectwo, jakby nie patrzeć :-) Bloga czytam od wielu lat i wspaniałe jest to jak rozwijasz siebie, jak poszukujesz i jak wspaniałe inspiracje odnajdujesz. Pozdrawiam bbb serdecznie. Gosia
OdpowiedzUsuńA ja dziękuję Gosiu za ten komentarz i ślę szumiące wierzbą pozdrowienia:*
UsuńTwój post to swoiste świadectwo wiary. Zgadzam się z Gosią (jeden komentarz wyżej).
OdpowiedzUsuńDla mnie ma wymiar duszpasterski.
Jest we mnie kaganek wiary, choć codzienna jego "pielęgnacja" różnie wypada.
Zaniechałam ostatnio czytania Biblii, częściej sięgam po jej komentarze, odniesienia.
Szukam. Sprawdzam czy inni myślą tak jak ja. Czy interpretują podobnie.
Dlatego tak bliskie mi są książki i ks. Tischnera i o.Leona Knabita i ks. Twardowskiego (był kiedyś wikarym w mojej obecnej Parafii :) )
Szymon Hołownia w trochę przewrotny sposób trafia do czytelnika.
I bardzo dobrze. Na miarę czasów.
Twój "teologiczny" post ma moc. Daje do myślenia. Skłania do przemyśleń.
Dziękuję Ci za to.
PS. Wyguglałam sobie informacje o książce "Bracia z Bronksu", o małych i dużych dziełach zakonu Franciszkanów w NY. Muszę poszukać tej książki w bibliotece :)
PS 2. A propos materialnej adopcji - uwielbiam przywoływać historię mojej Sąsiadki, która jest właśnie taką adopcyjną opiekunką chłopca ze Sri Lanki. Pomaga temu chłopcu wpłacając raz do roku dość pokaźną sumę (większą niż była z góry określona) na konto fundacji. Dodam tylko, że Sąsiadka nie jest osobą zamożną. Zdarzyło się jednego roku, że nie udało Jej się wcześniej uzbierać pełnej kwoty, ale dołożyła z bieżących pieniędzy, tych "na życie".
Została z dnia na dzień dosłownie bez grosza, ale i tak była szczęśliwa, wiedząc, że tam ktoś czeka na Jej pomoc i ta pomoc dotrze na czas. Nie zdążyła nawet porządnie zgłodnieć a otrzymała telefon od kogoś z rodziny z informacją, że czeka na nią jakaś en-ta część spadku po Cioci Dziadka Brata stryjecznego Wujence ;) Mała sumka pieniędzy - to usłyszała w słuchawce. Jak się wkrótce okazało -suma była dokładnie taka, jaką dzień wcześniej wpłaciła na konto fundacji.
I taka to historia-promyczek, spisana ostatkiem sił o północy :) a teraz spać.
Jak ja lubię czytać o takich historiach jak Twojej sąsiadki:).
UsuńJeśli chodzi o dawanie, to nauczyłam się czegoś od Joyce Meyer. Kiedyś na ofiarę dawałam 2 albo 5 zł (ekm), ale zrozumiałam co to jest dziesięcina i radosne dawanie. Teraz 10% od zarobków. A że u mnie jest różnie, to jak wpadnie zlecenie extra to np. wchodzę na str. Kasisis i kupuję coś ze spiżarni.
Nie piszę o tym żeby się chwalić, ale zachęcić - można np. pomóc w studiowaniu chłopakowi wpłacając 10 zł rocznie, albo 83 gr na miesiąc;).
Ja też dziękuję za ten komentarz :*
oj, jakoś tak nie skomentowałam, ale co tu komentować... Jestem moherowym beretem i totalnym konserwatywnym betonem. Poza tym przeczytałam dzienniczek s. Faustyny.
OdpowiedzUsuńJa też przeczytałam Dzienniczek, a jeszcze "Wyznania' św. Augustyna, "Dzieje duszy" mojej ukochanej małej Tereski. Uwielbiam świętych - nie wiem czemu jeszcze nie kupiłam nowej książki Hołowni o nich. A w ręku trzymałam.
UsuńMądry post i żadnej sprzeczności nie widzę, skłania do myślenia tak jak wiele innych poruszanych przez Ciebie tematów. Podziwiam to, że umiesz o wierze tak lekko napisać i podzielić się swoim podejściem z innymi. Dla mnie kwestie wiary to sprawa nie tak oczywista, zdecydowanie bardziej zagmatwana i którą omawiam w zasadzie tylko z S. Chyba najbliżej mi do postawy Natalii (podczytałam komentarze;). Frustrujące jest dla mnie splecenie polityki z Kościołem. Tak nie powinno być, Kościół powinien być opoką, w której można się schronić i mieć pewność, że tutaj nie rządzi interes. Kiedy jednak okazuje się, że w myśl nowej ustawy ziemi rolnej nie może kupić zwykła osoba marząca o życiu na wsi, ale związki wyznaniowe mogą wykupić wszystko bez ograniczeń, to morale znacznie się obniżają. No więc ostatnimi czasy do Kościoła lubię zaglądać w opcji "incognito", na chwilę i w ciszy. Chociaż pieśni, zwłaszcza te bardzo stare z nieużywanymi już dziś słowami, mają w sobie coś magicznego i przejmującego.
OdpowiedzUsuń