Hormonia*





   Niby ciemno, niby ponuro, zimno i w ogóle jak to w grudniu (Już grudzień? Ale zaniedbałam bloga;).
Mogłoby być też stresogennie na myśl o przygotowaniach do Wigilii.
Mogłoby, ale nie jest. Nie wiem czy to za sprawą hormonów, książki, którą aktualnie czytam; mój nastrój oscyluje w okolicach głupawki.
Ot, uśmiecham się do czerwonych miseczek z reniferem w Rossmannie, pledów w gwiazdki, bałwanów zrobionych z jakiejś instalacji, poustawianych na skwerkach osiedlowych i tych w ludzkiej postaci.
Wzięłam się już za generalne porządki, zaczynając od kuchni ( czyszczenie szafek, wywalenie pustych słoików, umycie butelek z alkoholem ( od ponad roku przestaliśmy z mężem pić, nie to, że wcześniej chlaliśmy; po prostu ja w ogóle, a mężowi bez towarzystwa nie smakuje), ktoś reflektuje na wódkę weselną? ;)
Planuję już listę potraw na wigilijny stół i całe szczęście, że piernik może leżakować dwa tygodnie.
Prezenty też mam upatrzone i ogólny scenariusz na Święta: żrę pierniki, makowce i w piżamie gramy z mężem i dzieciakami w gry planszowe.

   Grunt to nie ulec gorączce przedświątecznej lub adwentowej. Bo nie tylko bicie się w piersi, post i jałmużna, sypanie popiołem (eeee ... zagalopowałam się), a może przede wszystkim głęboki wdech - wydech i głupawka zwana przez niektórych dystansem.

  Wszystko (głupawka) zaczęło się od wypożyczenia książki Nataszy Sochy '"Hormonia" - wzięłam ją tylko dlatego, ze mylnie przeczytałam tytuł: "Harmonia". A że dążę do harmonii, balansu, spokoju, a wychodzi zazwyczaj kompromis; stwierdziłam, iż to lektura dla mnie.
Okazało się, że hormony jednak bardziej do mnie pasują.

Zaczęłam czytać i od razu się zraziłam: Kalina, Konstancja, Kira i do tego Kosma - co za pretensjonalne imiona! Niczym z romansu kupionego w kiosku.
Może nie znam świata, może teraz same takie imiona, a ja na tej swojej dziczy, pośród chaszczy i pól już straciłam orientację.
Nieważne, lektura przekonała mnie do siebie, bo zaczęłam przy niej chichotać.
Czy książka  nie może być tylko zabawna?

 Bohaterka jest zbliżona wiekowo do mnie (ale starsza;). Postanawia w końcu wyswobodzić się spod kontrolujących matczynych macek (lepiej późno, niż wcale).

" Pewnie zabrzmi to idiotycznie, ale podróż po świecie nawet z chorym bankrutem wydała się jej nagle bardziej kusząca niż ciasto mamy, choć było ono przecież doskonałe."

   Zdradzę tylko tyle, iż w końcu wyrusza w tę podróż, a urażona mamuśka wywinie jej niezły numer.
Zresztą ta podróż to jedynie jeden z punktów na liście " marzenia do spełnienia. " Jedne z pozostałych to: pobyt na plaży nudystów, zjedzenie śledzi i popicie ich mlekiem, seks z nieznajomym.

Zastanowiłam się od czego zaczęłabym swoją listę "marzeń do spełnienia." Dwa wybiły się na prowadzenie:
1. Pojechać do ZOO i zobaczyć żywą pandę.
2. Opowiedzieć komuś kto mnie wkurza bajkę o błocie: "Jebło cie?" (przepraszam, przepraszam, przepraszam;).

Polecam, polecam, polecam!

   Wcześniej przeczytałam Elizabeth Strout "Bracia Burgess", o rodzinie, konkretnie o losach rodzeństwa.
Oprócz tego, że to kawał znakomitej literatury można się dowiedzieć dużo o sobie samym.

   " Bob opowiadał Susan, że ktoś z kim pracował, znał jakąś kobietę, która wychowała się w biedzie i zawsze kupowała ubrania z przeceny, a potem wyszła za naprawdę bogatego faceta, ale nawet teraz, po latach małżeństwa z bogaczem, ciągle kupowała ubrania na wyprzedażach."

Zastanawiam się, czy nie jest tak ze mną i lumpeksami...

A na obrazkach codzienna ja i moje łupy z lumpeksu (no właśnie;): kolorowy szalik (częściej go używam niż nowego z Zary - w czarną/białą kratę), ciepły, różowy, puchaty sweter i dżinsy z haftowanym deseniem z boku.
AAAA zapomniałabym - biała półka na książki i choinko-lampka kupiona na starociach - zaszalałam;).

Buźka :*


Komentarze

  1. Jedną z wielu rzeczy, dla których odpalam Twojego bloga jest autentyzm. Przejawia się on na przykład w tym, że tło do zdjęć "ubraniowych" jest tłem "tu i teraz", nie zaś - wyszukanym po wielogodzinnym łażeniu po mieście - tłem do idealnej insta prezentacji. Ponoć rzeczywistość obiektywna jest dostępna ludziom oświeconym, bo większość z nas przez sporą część swojego życia jest w stanie widzieć rzeczywistość tylko w sposób subiektywny, czyli z filtrem. Postrzeganie świata bez filtra jest mniej atrakcyjne, ale bliższe prawdzie. Dlatego Magdo, "kupuję" Cię w całości, bo kiedy stajesz do zdjęcia to po prostu stajesz, a przewracarka do siana obok w tle jest dokładnie tym, co moja percepcja uważa za prawdziwe:) Zatem jesteś na najlepszej drodze do oświecenia:)
    Nieźle się zgrałyśmy z lekturami, bo ja z biblioteki przytachałam sporo książek, a wśród nich "Mam na imię Lucy" też E. Strout i zostawiłam na sam koniec, bo po lekturze "Olive Kitteridge" wiem, że to będzie uczta. Zacznę od lżejszych rzeczy: trylogii Remigiusza Mroza z prokurator Joanną Chyłką w roli głównej (przyznam, że wzięłam te książki z nikczemnością podszytej ciekawości, bo w głowie mi się nie mieści, że można pisać 6 książek rocznie i te książki są dobre, ale powiem Ci, że zapowiada się nieźle), trylogię Elleny Ferrante (z podziwu dla fenomenu marketingowego przekrętu, jakim są te książki), a od chłopaka dostałam "Poniedziałkowe dzieci" Patti Smith i się zakochałam na amen, w związku z czym zamówiłam sobie "Pociąg linii M" jej autorstwa, bo gdy skończyłam "Poniedziałkowe dzieci" omal się nie poryczałam, że to już koniec obcowania z pisaniem Patti - jest w tym kapitalna. Tegoroczna świąteczna gorączka zarówno w domu, jak i zakupowa jakoś mnie omija, nie licząc szarego drewnianego jelonka z namalowanymi na nim śnieżynkami, którego kupiłam w Biedrze i sama nie wiedziałam po co, dopóki nie przemalowałam go akrylem na jednolity szary kolor, więc wytłumaczyłam sobie to tak, że kupiłam go właśnie po to, żeby przemalować, a tym samym uratować od "biedronkowości" :D
    Jeśli masz w domu dyktafon, to polecam zrobić z niego użytek - zaczęłam nagrywać babcię, która opowiada mi różne historie (jak np. ta o dalekiej kuzynce, która była dróżką na jej weselu i "kotłowała" się na sianie w stodole z drużbą pana młodego, czyli mojego dziadka :D) oraz innych domowników, a kiedy sobie to w ciszy odtwarzam nabiera niesamowitego znaczenia i wydźwięku. Głos babci usłyszą jej prawnuki, gdy będą już dorosłe, a ja już teraz wiem, ile to będzie dla nich znaczyło. Ściskamy jak diabli - ja i Pumiś alias Fokiś (gdyż ostatnio z powodu zimowej nadwagi preferuje doświadczanie świata z pozycji foki):):*
    P.S. Różowy sweter i szafka są boskie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Natalko jak ja lubię te Twoje długie komentarze!
    A co ja do szalika w kratę będę szukać specjalnego tła;). No i nie mam czasu łazić, szukać, ciągać kogoś i tak zawsze najlepsze są te spontaniczne. Lubię swoje miejsce na ziemi i się tego nie wstydzę, że jestem wielkowiejska.
    W grudniowym "Zwierciadle" jest świetny artykuł Stacha Szabłowskiego o sztuce na wsi.
    Niewolnictwo zniesiono mniej więcej w tym samym czasie co pańszczyznę i ciekawe jest to, iż ten kto nie jest rasistą z pogardą traktuje kogoś ze wsi.
    Zawsze polecasz ciekawe książki. Półkę na książki już mam, więc czas na zapełnianie.
    Nie wiem czy dyktafon dla mnie, na razie nie widzę kogoś kogo chciałabym nagrać. Moi dziadkowie już czekają po drugiej stronie.
    Pumiś zbiera sadełko na zimę, nam nie pozostaje nic innego jak kizianie.
    Pozdrawiam z pozycji foki :***

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Chcesz coś napisać? Śmiało! Najwyżej odgryzę rękę jeśli nie będzie mi się podobać ;D