Starry Starry Night*






  Kiedyś, gdy ktoś biadolił, że nie ma czasu, myślałam że to tylko taka wymówka, kokieteria, podkreślenie jakim to jest się zajętym, zapracowanym etc. Wkurzało mnie to, bo byłam przekonana, że każdy ma tyle czasu ile chce mieć.
  Do czasu... kiedy sama tego nie doświadczyłam. U mnie tak już jest - zbagatelizuję czyjś problem (bo ja tak nie mam) - a później życie samo mi pokaże, iż owszem, wszystko jest możliwe w dowolnych konfiguracjach itd.

  To tyle tytułem wstępu i niejako usprawiedliwienia mojej dłuższej nieobecności na blogu. Sama z tego powodu cierpiałam;). A tu było trzeba z życiem wziąć się za bary; ogarnąć dzieci, męża, psa, sześć kotów, dwie prace, siebie na koniec, ale co tam.
Wiecie, jak to jest, gdy się coś skumuluje za sprawą losu, przypadku lub "bo tak". Przebrnąć trzeba.
Może na Wszystkich Świętych odpocznę;).

  Wszystko jest po coś, jak to się mówi potocznie, gdy człowiek sam siebie chce pocieszyć itd., niemniej w moim przypadku to nie pocieszanie, ale dostrzeżenie przyczyn i skutków, a co za tym idzie końcowego (jednak) dobrodziejstwa.

  Zawsze ( to znaczy do niedawna) uważałam, że konflikty są "be", niczego nie rozwiązują, nie służą szeroko pojętemu pokojowi czy dobru. Unikałam konfrontacji, by pławić się w poczuciu spełnienia misji i cóż, mieć po prostu święty spokój. Może i za tym stał strach czy jakieś mechanizmy nabyte w dzieciństwie.
  W wieku 42 lat zmieniłam zdanie. Odszukałam w sobie tę młodą dziewczynę, która niczego się nie bała, była sobą, potrafiła się zbuntować i miała w nosie wiele rzeczy.
Konfrontacja jest dobra gdy spotkają się dwie dorosłe osoby, bo każda może wziąć za siebie odpowiedzialność i stanąć w swojej obronie.
Czy zauważyliście, że to kobiety uśmiechają się częściej?
Tak nas wychowano, byśmy były miłe. Mężczyźni podczas spotkań w swoim gronie mają miny jak koty - nieprzenikniony wyraz twarzy, no i ok.

  Otóż, żeby było jasne, nadal uważam, iż bycie życzliwym jest wartością dodatnią, jestem na nie jeśli chodzi o wymuszanie pewnych, "ugrzecznionych" zachowań, które mają coś załatwić.

  Uczestniczyłam ostatnio w spotkaniu autorskim z Szymonem Hołownią i zapamiętałam szczególnie słowa:

" Najlepsze co możemy zrobić dla innych to pozwolić im zostać sobą."

I niech to zdanie  zakończy moje psychologiczne dywagacje lub jak to woli: "co by tu napisać szczerze o sobie, nie odkryć wszystkiego, ale żeby było wiadomo o co chodzi".

 Nawet moje poczytywanie zyskało jakąś formę chaosu. Kiedyś czytałam jedną książkę na raz; teraz jednocześnie przy moim łóżku są aż cztery.

Grzegorza Kramera SJ "Bóg jest dobry... i dam się za to zabić" dobra na poranek i wieczór, bo czyta się ją po kawałku, jak to zbiór rozważań.

"Ludzie w czasach Jezusa" Szymona Hołowni, bardzo ciekawa pod tym względem, że obnaża nasze błędne wyobrażenie na temat życia ludzi w czasach dla nas zamierzchłych. Szczerze? Sama złapałam się na tym, iż myślałam, że rzeczywistość, bez prądu, komputera, łazienek w kafelkach, Empiku; to taki Robin Hood. Las, walki, pieczenie na ognisku, rozwichrzony włos i ubranie z funkcją li jedynie grzania, bądź osłaniania.
Czekam na bardziej sprzyjające warunki bym mogła w niej utonąć.

Beata Pawlikowska "Największe kłamstwa naszej cywilizacji" - książkę pożyczyła mi szefowa, pewnie nie mogła patrzeć jak do kawy wcinam batonika, na drugie śniadanie jem chińską bułkę z Biedronki w towarzystwie jogurtu owocowego, który z owocami nie ma nic wspólnego.
Po lekturze złapałam się za głowę - ile chemii jest w naszym żarciu. Ba, wszystko jest chemią!
Margaryna, olej rzepakowy (te piękne, żółte rzepaczki umilające nam widoki wiosną są genetycznie modyfikowane - to akurat prawda, potwierdzają to rolnicy z mojej wsi), płatki kukurydziane, mleko w kartonie, cukier i długo by wymieniać.
Dało to mi do myślenia, przez ostatnie dwa tygodnie nie kupiłam batonika ;), jednakowoż przedwczoraj mąż przywiózł z Czech słodkie mleczko w tubce, które z lubością wciągnęłam, na co moje dziecko: "Mamo, przecież to sama chemia" i zaczęło się szelmowsko uśmiechać.
Za pokutę byłam dziś na targu i kupiłam ser krowi "własnego" wyrobu, kozi jogurt naturalny w słoiku i chleb bez konserwantów itd.
Jak długo to potrwa? Nie wiem;).

Irving Stone "Pasja życia" - przeczytana już w liceum, ale pod wpływem filmu "Twój Vincent" kartkowana na nowo.
Na początku filmu chciało mi się płakać a pod koniec uśmiechałam się do siebie, bo jednak w cierpieniu tego człowieka kryło się jakieś wielkie światło, siła i nawet optymizm.
O walorach artystycznych tego filmu napisano już tak dużo, że nie widzę sensu tego robić.
Komu bliskie jest malarstwo, postać van Gogha -  ten wie.
Dziś już wiemy, że van Gogh wielkim artystą był, ale nie wszyscy ludzie z jego otoczenia to przeczuwali. Był dla nich: wariatem, nieudacznikiem, kochanym bratem itd.
Tak mało kto widział w nim samotnego człowieka - pod względem spostrzegawczości świat w ogóle się nie zmienił.




Jeśli chodzi o mój ubiór, to co w duszy go definiuje. Tłumaczcie to sobie jak chcecie;).
Ramoneska H&M, golf sh, spódnica House, buty CCC, torba Ania Kuczyńska (inspiracja siatą na zakupy mnie kupiła;).

Buziaki i mam nadzieję do rychłego zobaczenia! :*



Komentarze